poniedziałek, 15 czerwca 2015

TEN BLOG ZOSTAJE ZAWIESZONY NA ZAWSZE. NIE MOGĘ GO PROWADZIĆ BEZ DRUGIEJ AUTORKI< KTÓRA ZREZYGNOWAŁA> ŻEGNAM
ZNACZY ODWIESZONY BĘDZIE< JEŚLI KIEDYKOLWIEK POWRÓCI.

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 2- L.A.D.

  Minęły dopiero dwa tygodnie od wyprawy na Pokątną, a Laurieen zdążyła już podpalić swoją pościel, otruć ( przez przypadek) ropuchę młodszej siostry swoim eliksirem, wysłać za pomocą swojej nowej sowy mnóstwo wrednych listów do Satine, która wyjechała zaraz po dostaniu przez Laurieen listu i  przeczytać wszystkie dodatkowe lektury.
Właśnie siedziała przy biurku, gdy do pokoju wpadła jej matka. Dziewczynka odwróciła się, by zapytać o co chodzi, i zastygła widząc bladą twarz kobiety.
- Marcus...- wyjąkała  matka, a z jej oczu pociekły łzy.
- Co z nim?! Jest ranny?- zerwała się z krzesła? Marcusa nie było już od tygodnia, ale nie miała powodów do niepokoju. Był już przecież dorosłym, samodzielnym i niezwyle utalentowanym czarodziejem...
- Co mu się stało?- spytała ponownie
Matka bez słowa pokręciła głową.
-Co Z MARCUSEM???- wrzasnęła na całe gardło. Chciała zbiec na dół i zobaczyć go, dowiedzieć się, że to tylko głupi żart, zobaczyć, ze mama tak naprawdę płacze ze śmiechu, a...
- Laurie... - matka ne zwracała się tak do niej od bardzo dawna- Marcus nie żyje.
                                                     * * *
  Laurieen przez łzy patrzyła na spuszczaną do grobu ciemną, rzeźbioną trumnę.
Jej ukochy brat nie żył. Umarła jedyna osoba która jej pmagała, rozumiała ją.
Teraz w jej sercu została tylko pustka.  Nawet nie spojrzała w górę, gdy z różdzek wielu obecnych na pogrzebie czarodziejów, wystrzeliły białe promienie. Oddawali ostatni chołd zmarłemu. Do dziewczynko podeszła matka i objęła ją, ale Laurieen wyrwała się z objęć. Nie chciała teraz nikim zormawiać. Chciała być sama.
Teraz biegła przez łąkę, leżącą za cmentarzem, zostawiając to wszystko w tyle. Niechcianych gości, składających kondolencje, pocieszających ją rodziców, małą i przerażoną, Suzanne, wściekłą Satine, ubraną po mugolsku, która stwierdziła, że teraz, kiedy Marcusa już nie ma, nic jej nie trzyma w świecie czarodziejów.
Łzy płynęły jej po twarzy, lśniące, ciemne włosy rozwiewał wiatr. Wszystko wydawało się takie jek dawniej, ale Laurieen wiedziała, że nic już nie będzie jak kiedyś, jeszcze zanim dostała list. Wolałaby zostać charłaczką, ale wciąż mieć brata, niż móc pojechać do Hogwartu, ale stracić go na zawsze.
I wtedy usłyszała odgłosy strzałów. Gdyby nie żal po stracie brata, pewnie by się zdziwiła, bo tu, w pobliżu nie mieszkali żadni mugole.
Nie chcąc nikogo spotykać, ominęła miejsce, skąd dochodziły odgłosy, szerokim łukiem.
Czy to kiedyś przestanie boleć?
                                                     * * *
  -Laurieen! Pospiesz się, wychodzimy!
Zerwała się z łóżka. Na chwilę ogarnęło ją radosne podniecenie. Przecież dziś jest ten dzień, dziś jedzie do Hogwartu!
Ale wtedy powróciły wspomnienia bólu spędzonych w samotnoścu ostatnich tygodni, a jedno wybiło się przed inne...

  Pogrzeb już dawno się skończył. Laurieen wraca do domu, cicho zamyka za sobą drzwi. W salonie jeszcze są jacyś goście, ale ona nie zwraca na nich uwagi i wspina się po schodach. Na drugim piętrze mija, pusty już pokój brata. Czuje przemożną chęć wejścia do środka, choć wie, że to i tak w niczym nie pomoże.
Otwiera rzeźbione, dębowe drzwi.
Pomieszczenie wygląda jak zawsze, i wydaje się jej, że zaraz wejdzie tu Marcus, żeby opowiedzieć jej o szkole.
Nie. Nie wejdzie. Jego już nie ma! Odszedł Odszedł beze mnie!- krzyczy w myślach
Robi kilka kroków i rozgląda się.
Książki jej brata są równo ułożone na półkach jasnobrązowego segmentu, na czerwonego koloru ścianie wisi plakat Fatalnych jędz. Ale to jej nie interesuje. Mija duże biurko i równo pościelone łóżko z kolumnami. 
Przykłada rękę do ściany
- Otwórz się- mówi.
Fragment muru znika i ujawnia skrytkę. 
Wyciągając stamtąd szkatułkę, wciąż słyszy jego słowa:
-Gdyby mi się coś stało, zabierz to z domu, Laurie. To niebezpieczna rzecz i nikt nie może jej znaleźć. Ty też więcej jej nie dotykaj. Rozumiesz?
-tak.-odpowiedziała wtedy.
Otworzyć czy nie?
W końcu postanawia zostawić To w spokoju. Nie otworzy szkatuły. Już nigdy.
Powoli wychodzi i zamyka drzwi, a potem kieruje się do swojego pokoju. Wciąż pamięta, jak uśmiechał się Marcus, gdy to mówił. Jakby to był tylko kolejny żart.
Nagle słyszy krzyki dochodzące z Salonu . Przyspiesza i wpada do swojego pokoju, chowa szkatułę.
Chwilę potem do pomieszczenia wchodzi jej matka. Oczy ciemnowłosej kobiety wydają się puste, ale może to tylko refleks światła.
- Wyjeżdzamy.- odzywa się
-Gdzie? -pyta zdumiona Laurieen, na chwilę zapominając o smutku
- Przeprowadzamy się, kochanie.
- Jak to?!- patrzy z wyrzutem na matkę-  Ale to jest nasz dom! I co z rzeczami Marcusa?!
- Kogo?- pyta zdumiona kobieta
- Marcusa!!!- Laurieen znowu płacze. Nie wie,czy matka żartuje, ale boi się. Boi się jej smutnego wzroku, jej decyzji. Boi się swojej przyszłości.
- Nie znam nikogo o takim imieniu, skarbie, ale na pewno nie ma tu rzeczy tego kogoś- matka łagodnie głaska ją po ramieniu- i przebierz się, zanim wyjedziemy. Do twarzy ci w czarnym, ale wyglądasz, jakbyś była w żałobie...
Laurieen nie słucha dalej. Biegnie z powrotem do pokoju brata.
Matka miała rację. Jest pusty.

  Suzanne wpadła do pokoju Laurieen, wyrywając ją ze swoich wspomnień.
- Idziesz czy nie? - spytała
Laurieen, ociągiągając się wyszła ze swojego nowego pokoju. 
- Chodź szybciej!- zawołała jej siostra, zbiegając po schodach i kierując się w stronę drzwi wyjściowych.
Rodzice czekali przed budynkiem, rozmawiają o czymś cicho.
- Jak sie tam dostaniemy?- Suzanne jest podekscytowana, jakby to właśnie ona, a nie jej siostra miała jechać do Hogwartu.
- Teleportujemy się- matka uśmiechneła się do Suzanne, ale jej oczy dalej pozostawały tak samo zimne. Od pogrzebu. A może jej, Laurieen tylko tak się wydawało? Może wszystko było dobrze, tak jak dawniej, a ktoś taki jak Marcus nie istniał...Nie. To nie prawda. Marcus był jej bratem- powtarzała to sobie codziennoie przez te dwa tygodnie
-Złap mnie za ramię, skarbie- zwróciła się pani Dare do starszej z córek. Dziewczyna niechętnie spełniła polecenie i po chwili poczuła, jak świat zawirował, a jej samej zabrakło powietrza. Pomyślała, że za chwilę się udusi, ale w końcu wirowanie ustało, a ona poczuła ziemię pod nogami. Odetchnęła głęboko. Nigdy nie rozumiała, jak można lubić teleportację. 
Dopiero chwilę później usłyszała gwar wielu głosów i zobaczyła tłum ludzi, w wielobarwnych ubraniach i  o różnych kolorach skóry.
- Jesteśmy na dworcu Kings'Cross.- powiedział uroczyście jej ojciec, po czym położył na wózku jej kufer , Koszyk z Lakoonem i klatkę z Isirą i ruszył w stronę peronów. Ruszyły za nim; Suzy, podskakując radośnie, jej matka, z uśmiechem ale lekko spięta i Laurieen za zwieszoną głową.
Parę minut później znależli się na peronie 9 i 3/4 , gdzie stał czerwony pociąg z napisem " Express Hogwart" . Z jego kominów buchała para. Na peronie tłoczyło się wielu ludzi, razem stanowili bardzo dziwny widok:  Czarodzieje w tiarach, poklepujący swoich synów po plecach, czarownice w eleganckich, różnobarwnych szatach szepczące coś na ucho córkom, ocierający łzy rodzice, których dzieci pierwszy raz miały pojechać do szkoły, liczna młodzież, witająca się po wakacjach.
  Blisko Dare'ów stała  inna rodzina, wyróżniająca się nawet wśród czarodziejów zgromadzonych na stacji. 
Matka, ojciec i ich córka.
Najbardziej przykuwały wzrok włosy dziewczynki, na oko rówieśniczki Laurieen, choć była od niej trochę wyższa.Były one rude, lekko pofalowane i sięgały młodej czarownicy poniżej pasa. 
Laurieen nie mogła odwrócić od nich wzroku, gdyż przyciągały go niczym jaśniejący neon. Ruda dziewczynka po chwili odwróciła się, i widząc przyglądającą się jej pannę Dare  pomachała do niej nieśmiało. Ta odwróciła wzrok. Nie miała ochoty nikogo poznawać, z nikim rozmawiać. Nie potrzebowała przyjaciół ani fałszywego współczucia. Pragnęła tylko, by powróciły dawne czasy. By znów zobaczyła brata. A jeśli to zbyt trudne do spełnienia, potrzebowała tylko ciszy i samotności. Niestety, rudzielec, nie zważając na to, podszedł do niej, uśmiechając się promiennie
- Cześć! Jestem Amelie- uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jeśli to w ogóle było możliwe.
- A ja nie- powiedziała wrednie Laurieen, po czym bez słowa zaczęła ciągnąć wózek za sobą w stronę pociągu. Po pokonaniu połowy dystansu spojrzała przez ramię. Amelie tkwiła w miejscu, z nadal wycigąniętą ręką, ale uśmiech zszedł już z jej twarzy.
   Laurieen  wepchnęła kufer do wagonu, a następnie do jednego z pustych przedziałów. Nie miała sił wepchnąć go na półkę. Więc postawiła go na podłodze pod oknem, klatkę z sową ustawiła obok niego, a koszyk z Lakoonem położyła sobie na kolanach. 
Spojrzała przez okno. Suzanne i jej rodzice stali na peronie. Zobaczywszy ją w oknie zaczęli machać, a młodsza siostra przesyłała całusy.
Laurieen odwróciła wzrok. Marcus też powinien tam być...
Usłyszała ciche pukanie, a chwilę później otworzyły się drzwi . Stanęław nich ta rudowłosa Amelie. Wyglądała na lekko speszoną, kiedy wciągała swój kufer przedziału.
- Wszędzie jest pełno, więc...- przerwała, ponieważ pociąg ruszył niespodziewanie a ona z impetem upadła na koszyk Lakoona, który chwilę przedtem Laurieen położyła na siedzeniu. 
- Mój kot!!!- wrzasnęła ciemnowłosa
Amelie zerwała się na równe nogi, a Laurieen swojego kota z nieco zgnieconego koszyka. Zwierzak miał tylko trochę potargane futro i zobaczywszy osobę, która o mało go nie zmiażdżyła, fuknął gniewnie w jej stronę.
Mogłaś go zabić!!- Laurieen spojrzała z wściekłością na rudowłosą
- Ale ja nie chciałam! To był wypadek!!!
Ciemnowłosa przypomniała sobie, że takich samych słów użył przyjaciel jej brata, by wytłumaczyć jego śmierć " To był wypadek"
-- Wynoś się stąd! Zostaw mnie i mojego kata w spokoju!!!!
Amelie już miała coś odpowiedzieć, gdy do przedziału wpadła wysoka, ciemnoskóra dziewczyna w czarnej szacie z herbem swojego domu, którym był Gryffindor i odznaką prefekta.
- Co się tu wyprawia?- spojrzała na obie dziewczyny srogo
- My nic....eeeee
Prefekt przyjrzała się im dokładniej
- Jesteś kuzynką Billa Weasleya?- spytała rudowłosą. Widząc że dziewczyna nie zamierza odpowiedzieć, machnęła ręką
- A zresztą, nieważne. Jeśli zamierzacie się dalej kłócić, będę musiała was rozdzielić.
- To bardzo dobry pomysł- Laurieen spojrzała na Amelie wyzywająco, po czym zabrała swoje rzeczy i opuściła przedział.
  Ruszyła korytarzem szukając wolnego miejsca. Praktycznie wszystkie były już zajęte, a Laurieen wolałaby znaleźć taki przedział, w którym byłoby jak najmniej osób. Kiedy już straciła nadzieję ,  jedne z mijanych drzwi otworzyły się.
- Szukasz miejsca?- Spytał przyjaźnie wyższy od niej rudowłosy chłopak.
Laurieen uznała, że rudzi dzisiaj ją prześladują, ale weszła do przedziału. Siedziały już tam dwie osoby, nie licząc chłopaka, który zaprosił ją do środka.
Jedna z nich była wysoką dziewczyną, o poważnym wyrazie twarzy i z burzą ciemnobrązowych włosów, układających się w loczki.
Drugą był chłopak, wyglądający jak mniejsza kopia tego starszego, o włosach również przypominających barwą marchewkę.
- Jestem Charlie. Charlie Weasley. A to mój brat, Bill- Przedstawił ich obu młodszy marchewa.
- Raina- mruknęła ponuro jego towarzyszka.
Laurieen skinęła głową i usiadła przy oknie. Kątem oka widziała, że przypatrują  jej się wyczekująco, ale nie miała najmniejszej ochoty z nimi rozmawiać, chociaż wydawali się mili.
Starszy z braci wyszedł z przedziału, by dołączyć do swoich przyjaciöł w innym wagonie.
Trójka obcych dla siebie pierwszoklasistów siedziała sama w ciszy.


                                                                     

Witajcie, towarzysze! Jak tam żyjecie?
To przemawia Stalin,  który przejął kontrolę nad bezbronnym i pustym mózgiem Diane by was wtrącić do łagrów!!!
Buhahahahahahaha! * idiotka*
* Zakała na tle rosyjskoego narodu*
Zamknij się Sep! Ty też, Putin!
Nowy rozdzial będzie wtedy, kiedy Ginny wróci z łagrów. 
До Свидания!
Diane-Stalin-Putin-Septimus-Loki-i-inni-Taylor

piątek, 15 maja 2015

Cześć! Chciałabym, żebyście poznali drugą autorkę tego bloga, czyli Ginny.
Będzie pisała rozdziały z punktu widzenia drugiej głównej bohaterki.
Diane Taylor

środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 1– L.A.D.


  Ciche stukanie w okno obudziło ciemnowłosą, jedenastoletnią dziewczynkę, śpiącą dotychczas na wielkim łożu z baldachimem, wśród mnóstwa puchatych, zielonych poduszek i wszechobecnych pluszaków. Przeciągając się, otworzyła oczy i wtedy przypomniała sobie, że to już dziś. Że w końcu nadszedł ten upragniony dzień.
Zerwała się z łóżka i podbiegła do wykuszowego okna, którego parapet zdobiły liczne rośliny. Kwitnąca na fioletowo prymulka, zielona, rozrośnięta paproć, dwie draceny. Szybko odsunęła doniczki na bok.
  Na parapecie siedziała sowa. Prawdziwa, piękna upierzona na brązowo sowa, z przywiązanym do nóżki listem w pergaminowej kopercie. Mała z podekscytowaniem odwiązała list, zamknęła okno, o mały włos nie przytrzaskując przy tym sowy, która zahukała z oburzeniem i odleciała w dal.
Laurieen Asajii Dare, bowiem tak nazywała się ta dziewczynka zbiegła po stromych schodach, do salonu, gdzie jej rodzice i rodzeństwo właśnie spożywali śniadanie
- Dostałam list! - zawołała tryumfująco.
Mama i Tata zaczęli jej gratulować, Marcus uśmiechnął się promiennie, Satine pokazała jej język ( wciąż droczyła się z siostrą, mówiąc, że takie charłaki listów nie dostają), Suzy podbiegła ją objąć, zrzucając przy tym szklankę z kawą, w efekcie czego wspomniana rzecz nadawała się już tylko do kosza.
-Otwórz! - zawołała najmłodsza z rodzeństwa, nie zwracając uwagi na szkody jakie narobiła.
Laurieen przełamała woskową pieczęć i wyciągnęła z koperty pergaminową kartkę.


HOGWART
 SZKOŁA
 MAGII I CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: Albus Dumbledore
( Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag, 
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)


Szanowna Pani Dare,


Mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.

Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pani sowy nie później niż 31 lipca.

Z wyrazami szacunku,



<">Minerva McGonnagal

 zastępca dyrektora.







UMUNDUROWANIE

Studenci pierwszego roku muszą mieć :

1. Trzy komplety szat roboczych (czarnych)

2. Jedną zwykłą spiczastą tiarę dzienną (czarną)

<;">3. Jedną parę rękawic ochronnych (ze smoczej skóry albo z podobnego rodzaju)

4. Jeden płaszcz zminowy (czarny, zapinki srebrne)

UWAGA : wszystkie stroje uczniów powinny być zaopatrzone w naszywki z imieniem

;">



PODRĘCZNIKI

Wszyscy studenci powinni mieć po jednym egzemplarzu następujących dzieł :

Standardowa księga zaklęć (1 stopień) Mirandy Goshawk
Dzieje magii Bathildy Bagshot
Teoria magii Adalberta Wafflinga
Wprowadzenie do trandmutacji (dla początkujących) Emerika Switcha
Tysiąc magicznych ziół i grzybów Phyllidy Spore
Magiczne wzory i napoje Arseniusa Jiggera
Fantastyczne zwierzęta i jak je znależć Newta Scamandera
Ciemne moce : Poradnik Samoobrony Quentina Trimble'a


POSOSTAŁE WYPOSAŻENIE
1 różdżka
1 kociołek (cynowy, rozmiar 2)
1 zestaw szklanych lub kryształowych fiolek
1 teleskop
1 miedziana waga z odważnikami
Studenci mogą mieć także jedną sową ALBO jednego kota, ALBO jedną ropuchę

PRZYPOMINA SIĘ RODZICOM, ŻE STUDENTOM PIERWSZYCH LAT NIE ZEZWALA SIĘ NA POSIADANIE WŁASNYCH MIOTEŁ


Młodsza siostra czytała jej przez ramię, powoli składając litery.

- Ojejejej! -zawołała z przejęciem, dotarłwszy do listy niezbędnych rzeczy- Laurieen dostanie różdżkę!
">- tak . Dostanę- rozczochrała siostrze włosy.
- skoro już masz list, powinniśmy jak najszybciej wybrać się na Pokątną.- stwierdziła pani Dare.- wydaje mi się, że Marcus też czegoś potrzebuje. A ty, Satine?-spytała z widocznym chłodem w głosie starszą córkę
- Nie. Zresztą dzisiaj wyjeżdżam.
Matka skinęła głową.

***
   Ulica Pokątna jak zwykle powitała ich feerią barw, różnorodnością sklepowych wystaw, i wielkim tłumem nastoletnich czarodziejów i czarownic, tak jak Laurieen przybyłych po rzeczy do szkoły. 
- No dobrze. Jeśli się rozdzielimy, szybciej się uwiniemy tymi zakupami. Ty, Marcus, pójdziesz z Laurieen po książki, szaty i różdzkę, a my załatwimy resżtę.- stwierdziła pani Dare, po czym ruszyła z mężemi najmłodszą córką w stronę apteki.
- Najpierw chyba kupimy różdżkę, co?- spytał Marvus, kierując się w stronę wąskiego i dość nędznie wyglądającego sklepu, nad którego drzwiami widniał napis : OLLIVANDEROWIE: WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 382 R. PRZED NASZĄ ERĄ. Na wystawie leżała tylko jedna, zakurzona różdżka.
 Gdy Marcus otworzył drzwi, w głębi sklepu rozbrzmiał cichy dzwoneczek. Laurieen, wszedłwszy do środka rozglądneła się z ciekawością po wnętrzu. Cały sklep wypełniały sięgające aż do sufiti półki, pełne podłużnych pudełek. Niedaleko drzwi stało biurko i wysokie krzesło.
-Witam.- Ciemnowłosa aż podskoczyła gdy zza jednego z regałów wyszedł srebżystooki staruszek.
- Dzień dobry- Marcus z uśmiechem uścisnął dłoń nieznajomemu.
- Ach, panicz Marcus Dare! Dziesięć i pół cala. orzech i pióro feniksa, zgadza się?
- Tak, oczywiście.
- A pańska siostra... Satine... dziewięć cali, głóg,i także pióro feniksa, bardzo giętka... Co państwa tu sprowadza?
- Moja druga z kolei siostra, Laurieen chciałaby zakupić różdżkę.
- Ach, tak?- mężczyzna przyjrzał się jej badawczym wzrokiem- Która ręka ma moc?

Mężczyzna ruchem ręki wezwał magiczną taśmę, która sama zaczęła ją mierzyć, podczas gdy on szukał czegoś na jednej z półek.

Laurieen machnęła nią lekko. Nic się nie stało. Olliwander natychmiast wyrwał jej ją z ręki.

- Nie, jednak nie...
Dziewczynce wydawało się, że są w tym sklepie już całe wieki i nigdy nie znajdą odpowiedniej różdżki dla niej. Na biórku już piętrzył się mały stos tych wypróbowanych.
A może ja naprawdę jestem charłakiem?- pomyślała ze smutkiem - Może ten list to tylko pomyłka?

  Olliwandera już dłuższą chwilę nie było, zniknął gdzieś na zapleczu, by po jakimš czasie wychynąč z czeluści sklepu, trzymając w dłoniach czarne, okropnie zakurzone pudełko i mrucząc pod nosem:

- Możliwe, bardzo możliwe.... bardzo ciekawa kombinacja....-
Kiedy podał różdzkę Laurieen, całe jej ciało przeszedł ciepły dreszcz, a z końca trzymanej różdzki wytrysnęły srebrzyste iskry.
- Tak myślałem... To jedna z moich pierwszych rożdzek... Heban i serce smoka, dwanaście cali, trochę sztywna, doskonała do klątw i uroków....
Zapłacili siedem galeonów i w ciszy opuścili mroczny sklep.
- Teraz do Esów- Floresów. - Zdecydował jej brat
Księgarnia wydawała jej się o wiele przyjemniejszym miejscem niż sklep Olliwandera. Tu też przy ścianach stały półki, ale wypełniały je książki. Laurieen poczuła się w swoim żywiole i kiedy Marcus kupował podręczniki, ona szukała dodatkowych lektur.
Po dłuższym zastanowieniu wybrała : Powstanie i upadek czarnej Magii, Wiem więcej o mugolach- legendy mugoli, oraz " Historię Hogwartu"
- Nie za dużo tych książek?- spytał jej brat ze zbolałą miną
- Nie!- zawołała z zapałem i ruszyła w stronę sklepu z szyldem " Madame Malkin, szaty na wszystkie okazje", a on szedł za niż powoli, dźwigając niebezpiecznie się chwiejący stosik ksiąg.
*           *        *
I otóż koniec rozdziału:-)  

niedziela, 19 kwietnia 2015

Powitanko.

Cześć! Witam na moim kolejnym blogu. Jak widzicie ( lub nie) będzie to blog o tematyce potterowskiej ale  trochę inny. Historia jest opowiadana z perspektywy dwóch dziewczyn, różniących się od siebie jak... hmmmmm... ogień i woda? Nie wiem,  ale w kazdym razie bardzo.
Przybywają one do Hogwartu już po zwyciężeniu Sam-Wiesz-Kogo ( tym pierwszym, kiedy giną Lily i James), ale jeszcze przed przybyciem do Harry'ego do Szkoły.
Na potrzebę opowiadania zmieniłam daty, w rezultacie czego Potter pójdzie do Hogwartu dopiero w 2013.
Tak, to było mi potrzebne.
To nie będzie tak, że jakieś wydarzenie będzie z perspektywy jednej z bohaterek, a inne z drugiej. Będą opowiadały te same wydarzenia, ale z innej strony.
Np. Rozdział o pierwszymm dniu szkoły czy dostaniu listu pojawi się dwa razy, ale za każdym razem będzie opowiedziany przez inną bohaterkę.
Mam nadzieję, że nie namieszałam zbytnio.
Diane